W zeszły weekend kontynuowaliśmy projekt cotygodniowych wypadów. Ponieważ ten weekend był wydłużony o poniedziałek, była to świetna okazja, żeby zwiedzić wulkany. Łącznie w ten weekend przejechaliśmy ponad 1200 km. W sobotę pojechaliśmy do parku Egmont (
Egmont National Park). Po drodze zatrzymaliśmy się w bardzo malowniczej miejscowości
Wanganui.
W parku Egmont naszym celem była Mt
Taranaki (nazywaną też Mt Egmont) - jest to niezwykle malowniczo położony wulkan o wysokości 2518 m.n.p.m, leżący na cyplu, zaledwie kilkanaście kilometrów od
Morza Tasmana.
Mount Taranaki (Mount Egmont)
Na noc zatrzymaliśmy się w gospodarstwie agroturystycznym - była to świetna okazja do poznania niesamowitych ludzi. Surfera jeżdżącego po Nowej Zelandii furgonetką zaadoptowaną na sypialnię, zatrudniającego się, tam gdzie są dobre fale do surfowania. W gospodarstwie zatrzymał
się z intencją znalezienia pracy u gospodarza. Poznaliśmy też Szkota, który od dwóch lat zamieszkuje Nową Zelandię i pracuje jako listonosz. Ciekawą osobą jest również farmer - właściciel gospodarstwa w którym zamieszkiwaliśmy.
Zanim zaszło słońce postanowiliśmy jeszcze wykorzystać czas i zrobić krótką trasę - wybraliśmy się na krótki spacer na East Egmont na wysokości ponad 900m.n.p.m.
W niedzielę wyruszyliśmy na wycieczkę wokół wulkanu - widoki były niesamowite! Z jednej strony zaledwie kilkanaście kilometrów od nas
wierzchołek wulkanu a z drugiej, kilkaset metrów od drogi, morze. Coś niesamowitego!
Po drodze jeszcze raz wjechaliśmy kilkaset metrów na zbocze wulkanu, żeby obejrzeć wodospady Dawson
Falls.
Następnie wyruszyliśmy do miejscowości, która nosi głupią nazwę: National Park i znajduje się na obrzeżach parku
Tongariro. Niestety, GPS poprowadził nas trasą na której byliśmy zmuszeni ponad 100km jechać szutrem. Dyskomfort jazdy po takiej
nawierzchni został zrekompensowany niesamowitymi widokami oraz uczuciem znajdowania się naprawdę w dziczy.
Przespaliśmy się w schronisku, które miało trochę charakter schroniska górskiego. Następnego dnia moim celem było zdobycie wulkanu, który odgrywał we władcy pierścieni rolę Mount
Doom (to się chyba tak nazywało - nie chcę wyjść na laika, nie jestem zbytnim znawcą i fanem ani tej książki ani filmu). Dorotę i Olka zostawiłem w pobliskiej miejscowości
Turangi a sam wyruszyłem na szlak przeznaczony na około 7 godzin -
Tongariro Alpine Crossing. Jest to chyba najbardziej znany w Nowej Zelandii szlak pieszy. Prowadzi koło wodospadów, dymiących kraterów wulkanów. Niesamowite!
Niestety, pogoda nie dopisała - po około 3 godzinach wędrówki dopadł mnie deszcz i straszny wiatr, wokół mnie zaczęły kłębić się gęste chmury, więc stwierdziłem, że dalsza wędrówka nie ma sensu i zawróciłem. W najbliższy weekend jedziemy jeszcze raz próbować zdobyć ten szlak. Tym razem jedzie z nami Paweł i prawdopodobnie mi przyjdzie zostać z Olkiem a na trasę wyruszą Dorota i Paweł.
Wracaliśmy niezwykle malowniczą, prowadzącą przez stepy trasą
Desert Road. Więcej zdęć umieściłem na picasie:
http://picasaweb.google.pl/daugustynowicz/MtTaranakiTongariro#
5 komentarzy:
Foty z chmurami w gorach wypas :)
Drogi Dejwido:) Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!!! Chcemy Ci życzyć kolejnych takich fajnych wypadów, ale to może później - najpierw wróćcie do nas na troszkę chociaż, żeby się pochichrać jak za dawnych czasów, a nie tak na odległość;)
Obuszki
Drogi Dejwi,
Moc życzeń z okazji urodzin. Ten dzień jest specjalny, gdyż upamiętnia ostatni rok przed "trzydziestką"...a jak mawia staropolskie przysłowie: "Trzydziestka mija, torba dłuższa od kija", wiec czerp z życia ile wlezie.
Pozdrawiają Thomasze:)
Dzięki Kochani!
Przepraszam za późną odpowiedź, ale znowu byliśmy na wycieczce. Było Bungy z 80 metrów, łażenie po górach i takie tam inne nowozelandzkie standardy :-)
Bardzo dziękuję za pamięć i życzenia i postaram się wrócić najszybciej jak to możliwe, czyli najpewniej na początku kwietnia. Wtedy się pochichramy. Na szczęście torbie brakuje jeszcze kilku długości, żeby była długości kija :-)
Eeee, to chyba "czterdziestka mija..." ;)
Prześlij komentarz