Ostatnio przez nasz pobyt w Nowej Zelandii przegapiliśmy ważne wydarzenie sportowe – Międzynarodowe Mistrzostwa w Piłce Nożnej Bezdomnych. Polska drużyna sobie świetnie radziła – Australię pokonaliśmy 6:5 a Nową Zelandię pogromiliśmy aż 7:0. Tabela wyników dostępna jest na stronie: http://www3.homelessworldcup.org/
Relacje możecie przeczytać i obejrzeć na blogach naszych przyjaciół, którzy mieli szczęście dopingować naszych dzielnych bezdomnych:
W ten weekend wypożyczyliśmy samochód i pozwiedzaliśmy okolice Wellington. Tym razem trafiła nam się Toyota Corolla. Samochód niby w porządku, ale trochę mu brakuje do poprzednio wynajmowanej Toyoty Camry – poprzeczka została podniesiona tak wysoko, że bardzo trudno nam będzie w Polsce z powrotem przyzwyczaić się do jazdy Skodą Felicią - do niedawna najlepszym samochodem na świecie :-).
W sobotę pojechaliśmy krętą Rimutaka Road jakieś 80 km na wschód od Wellington do Waiohine Gorge - części parku Tararura.
Jechaliśmy cudowną drogą zboczami gór, przez malownicze okolice – najbardziej kręty i trudny, pięćdziesięcio kilometrowy fragment trasy pokonywaliśmy przez grubo ponad godzinę. Kolega Paweł, który na tym odcinku skasował motocykl i cudem sam ocalał ,twierdzi, ze gdy jeszcze był szczęśliwym posiadaczem motocykla, odcinek ten pokonywał dużo szybciej. Ponieważ droga w większości była położona nad bardzo wysoką przepaścią i była bardzo niebezpieczna, woleliśmy z Pawłem się nie mierzyć.
Kręta droga zboczami gór
Po drodze przejeżdżaliśmy przez bardzo malownicze, małe miejscowości. Jak na przykład Greytown, gdzie zatrzymaliśmy się na drugie śniadanie.
Pod sklepem z antykami w Greytown
Na początku wyprawy czekała nas przeprawa przez zbudowany w zeszłym roku, wiszący nad rzeką most. Przejście przez niego było dosyć stresujące – most jest długi, wąski, położony wysoko nad rzeka i strasznie się buja. Nie sprawiał wrażenia stabilnego.
Stresująca przeprawa przez most
Potem wspięliśmy się na wysokość około 850m.n.p.m. – sporą cześć trasy Olek przeszedł na własnych nogach. I zszedł – cały w błocie, bo droga była bardzo śliska i błotnista. Idąc na górę (a szliśmy dość długo) wyprzedził nas tylko jeden człowiek. W drodze powrotnej minęliśmy grupę dwuosobową i pięcioosobową. Było naprawdę pusto.
Następnego dnia pojechaliśmy na wschodnie wybrzeże – do leżącego około 160 km od Wellington Castlepoint.
Tam podziwialiśmy cudownie położoną latarnie.
W pobliżu latarni jest zatoka, w której pływają surferzy.
Doskonałym miejscem do podziwiania ich popisów jest położony nad zatoką szczyt. Miejsce to zrobiło na nas niesamowite wrażenie.
Obcięta góra...
...i widok z podejścia na nią na surferów
W drodze do i z Castelpoint mijaliśmy pasące się na łąkach, budzące w nas bardzo ciepłe skojarzenia, owce (pamiętacie film Woody’ego Allen’a?). Owce są jednym z najważniejszych źródeł dochodu Nowej Zelandii – statystycznie na jednego mieszkańca Nowej Zelandii przypada 20 owiec.
Pozujące Dorotce owieczki
Owce pasące się na górskim zboczu
Więcej zdjęć z naszej wycieczki możecie obejrzeć na naszej galerii na Picasa: http://picasaweb.google.pl/daugustynowicz/20081214WaiohineGorgeTararuraCastlepoint#
W najbliższą sobotę wracamy na święta do Melbourne. Do Nowej Zelandii znowu wracamy 5go stycznia... już trudno powiedzieć gdzie wracamy a gdzie wyjeżdżamy.