Wilsons Promontory jest to najdalej na południe wysunięta część kontynentalnej Australii - tutaj jest ten kawałek na mapie. To, co nas tam urzekło, to dużo bardzo fajnych szlaków pieszych, na których raz się jest nad oceanem, a za chwile na przykład jakieś 500m.n.p.m. na szczycie góry.
I to wszystko przy stosunkowo niskiej liczbie turystów - zdarzało nam się iść 2 godziny i nie spotkać żywej duszy, albo leżeć sobie na ogromnej, piaszczystej plaży na której byliśmy jedynymi ludźmi. Niesamowite!
Lokum na czas wycieczki znaleźliśmy w gospodarstwie niedaleko miejscowości Yanakie - kilka kilometrów szutrową drogą od głównej drogi prowadzącej do parku i jakieś 15 km od wjazdu do parku. Były tam 3 domki przeznaczone dla turystów.
Z tych domków można było dojść, przechodząc obok sadu, nad jezioro - bardzo romantyczne. W tym jeziorze raz przybywało wody, a następnego dnia ubywało (pływy jakieś, czy co) - jednego dnia po dnie jeziora udało mi się odejść kilkadziesiąt metrów od brzegu, następnego dnia woda dochodziła do samego brzegu.
Ciekawostką jest, że to gospodarstwo na stronie reklamuje się jako Gey Friendly.
Olek przez całą wycieczkę był bardzo dzielny - nie marudził zbytnio nawet na szlakach oznaczonych jako Hard. Na szlaku na górę Oberon prawie doszło do tragedii - Olkowi po drodze wypadł niepostrzeżenie plastikowy Bob Budowniczy - szczęśliwie znaleźliśmy go w drodze powrotnej. Uff.
W całym tak ogromnym parku jest tylko jedna sklepo-jadłodajnia - serwowane w niej są posiłki na wynos. Niestety ich spożywanie jest bardzo dyskomfortowe. Cały czas trzeba się odganiać od mew i kolorowych papug próbujących atakować posiłek. Odwrócenie na chwilę wzroku lub odrobina nieuwagi, może oznaczać stratę hamburgera lub kilku frytek lub, jak w przypadku Doroty, jabłka.
To, co mi się niezbyt podoba w Australii, to brak możliwości zwiedzania terenów pozamiejskich bez samochodu. W miejsca oddalone od miast nie ma możliwości dojechania publicznym transportem. Do parku Wilsons Promontory, ani w jego okolice, nie dojeżdża żaden autobus ani pociąg. Żeby dotrzeć z Melbourne na miejsce i podróżować po parku musieliśmy wynająć samochód. Na szczęście wynajem samochodu w Australii jest relatywnie tani.
Na wycieczkę zarezerwowałem Nissana Tiidę, ale na miejscu w wypożyczalni okazało się, że nie mają samochodu tej klasy. Dostałem więc Toyotę Camry - rewelacyjne Auto! Trochę wrażenie zostało popsute po pierwszej wizycie na stacji benzynowej (prawie 10l/100km), ale przy tutejszych cenach benzyny nie jest to dużym problemem. Benzyna w Australii w przeliczeniu na złotówki kosztuje jakieś 2,7 złotych za litr :-)
Za tydzień wybieramy się na tydzień na gorący Queensland. Jak na razie wciąż nie mamy planów - lecimy samolotem do Brisbane, tam wynajęliśmy samochód, bierzemy namiot i prawdopodobnie plan będzie powstawał na bieżąco w czasie wycieczki. Mam nadzieję, że będzie przynajmniej tak fajnie jak na wycieczce do Wilsons Promontory. Więcej zdjęć znajdziecie w naszej galerii.
2 komentarze:
kurcze, uderzające jest wrażenie odludzia na tych zdjęciach. Ale zazdroszczę Wam zbliżającego się wielkimi krokami lata:(
U nas szaro, buro, dnie coraz krótsze. Na pocieszenie, Dzio specjalnie dla Was naprawił ( zaniósł do naprawy) nasz komp i juz możemy swobodnie komunikować się przez skypa.
Pozdrawiam z ciemnej Polski:)
Ps. mama mowiła, że do Szwecji na 3 miechy się wybieracie?:) super.
Dobrze, że Bobowi nic się nie stalo. Zaginięcie na takim odludzi graniczy z ... w każdym bądź razie dobrze,że się odnalazl.
Pozdrawiamy
Thomasze
Prześlij komentarz