poniedziałek, 16 lutego 2009

Nowa Zelandia – południowa wyspa, część I

Postanowiłem się w końcu zabrać za zaległy opis naszej wyprawy na południową wyspę. Wycieczka była przednia! Może na początku parę faktów w liczbach :-)

  • Jeśli liczyć lot z Polski do Australii jako jeden lot, to Olek właśnie miał swój jubileuszowy, dziesiąty, lot samolotem :-) Nieźle jak na dwulatka, nie?
  • W ciągu tygodnia przejechaliśmy samochodem 2547km
  • Na benzynę wydaliśmy łącznie około 320 nowozelandzkich dolarów (licząc po dzisiejszym, bardzo wysokim kursie dolara to jakieś 600 zł). Toyota Camry, która była naszym środkiem transportu na wycieczce, pali jak smok. Poza tym jeździliśmy głównie górskimi drogami.
  • Trzeciego skoku bungy nie było :-)

Przez prawie całą wycieczkę mieliśmy świetną pogodę – było słonecznie i całkiem ciepło. Tylko jeden dzień mieliśmy deszczowy i jeden pochmurny. W Nowej Zelandii taka pogoda nie zdarza się często. Ogromne szczęście mieliśmy na Fiordlandzie – jest to jedno z najwilgotniejszych miejsc na ziemi. Średnia roczna suma opadów wynosi tam 7200mm (dla porównania w Polsce jest to 600mm rocznie). W czasie naszej bytności w tym parku mieliśmy dwa słoneczne dni pod rząd.

Dzień 1 - Dunedin.

Naszą wyprawę rozpoczęliśmy w Dunendin, gdzie dolecieliśmy z Wellington - miejscowości znajdującej się na południowo-wschodnim krańcu południowej wyspy. Tego dnia mieliśmy w planach dojechanie do Te Anau, więc Dunedin i okolice Dunedin zwiedziliśmy bardzo pobieżnie. Miasto ma charakter kojarzący się z miastami w Szkocji – wyraźnie nawiązują do tego kamienne budynki w centrum. Zresztą akurat jak przyjechaliśmy do centrum odbywał się tam bardzo malowniczy protest przeciw czemuś tam. Na czele demonstracji szła ludowa kapela szkocka przebrana w kitle, grająca na kobzach.

Manifestacja przeciw czemuś

Zjedliśmy, bardzo obiegowo zwiedziliśmy centrum i pojechaliśmy na krótką objazdówkę wokół cypla Otago Penisula znajdującego się w pobliżu miasta. Z gór na tym cyplu rozciąga się piękny widok na miasto.

Widok z Otago Penisula

Ponieważ się spieszyliśmy zrezygnowaliśmy z kilku atrakcji, oferowanych w tym regionie: zwiedzenie zamku zbudowanego na modę szkocką (pomyśleliśmy sobie, że podobne zamki możemy zobaczyć przy okazji będąc w Szkocji), oraz rejs statkiem mający na celu oglądanie ptactwa (wiecie, jaki stosunek do ptactwa ma Dorota).

Z Dunedin wyruszyliśmy około 300 km na zachód do Te Anau, miejscowości znajdującej się na skraju parku Fiordlands. Tam postanowiliśmy spędzić 2 kolejne noce.

Wieczór w Te Anau

Na nocleg w Te Anau, podobnie jak w pozostałych miejscach na tej wycieczce, zdecydowaliśmy się w schronisku – na tej wycieczce na nowo odkryłem urok schronisk: młodzieżowej atmosfery, możliwości poznania bardzo ciekawych ludzi, przespania się w ciasnym pokoju pozbawionym większych wygód, oraz oczywiście niezwykle konkurencyjnej ceny w stosunku do moteli. Akurat to schronisko należało do YHA, więc się nie obawialiśmy o standard i faktycznie, poza absurdalnie ciasnym pokojem dyskomfortów nie było :-)

Dzień 2, Milford Sound

Następnego dnia wyjechaliśmy do Milford Sound – oddalonej około 120km od Te Anau przystani. Wyruszyliśmy tam z samego rana, przed 9tą, ale pokonanie tych 120km zajęło nam prawie do godziny 12. Droga tam była bardzo kręta i ciasna. Po drodze zrobiliśmy sobie też kilka przystanków, żeby pozachwycać się widokami, jakich do tej pory nigdy w życiu nie widziałem. Kraina ta wygląda niesamowicie bajkowo – zielono, w koło wysokie wodospady. Niesamowite.

Droga do Milford Sound

Olek przy Mirror Lakes

Mirror Lakes

W parku Fiordlands rezydują ogromne, wredne papugi o nazwie kea. Jest to jedyny na świecie górski gatunek papugi. Ptaki te bez strachu podchodzą do ludzi, wyrywają anteny z samochodów, dziobem przebijają opony i obuwie zostawione pod namiotem. Nam kea usiadła na dachu samochodu i naprawdę ciężko ją było przepędzić. Trącałem patykiem aż w końcu niechętnie odleciała :-)

Kea na naszym aucie

Do Milford Sound dojechaliśmy przed godziną 12 i ledwo zdążyliśmy na trzygodzinny rejs statkiem, na który mieliśmy wcześniej wykupiony bilet :-) Wypłynęliśmy, żeby obejrzeć fiordy z zatoki, skąd widok jest, jak osobiście się przekonaliśmy, najpiękniejszy. Te widoki masywnych ogromnych gór, wyrastających prosto z wody, po których zboczach spływają liczne wodospady, to jest coś, czego żadne zdjęcia (a przynajmniej moje) nie oddadzą – myślałem, że takie rzeczy istnieją tylko w bajkach.

Statek podpływa pod wodospad

Wpływamy pod wodospad

Statek podpłynął pod jeden z licznych wodospadów, po drodze delfiny bawiły się ścigając się ze statkiem, pływając pod jego pokładem i skacząc wokół niego.

Delfin

Po rejsie wracaliśmy niespiesznie, zatrzymując się jeszcze w paru miejscach w parku. Niestety, z wielkim żalem następnego dnia wyjeżdżaliśmy z parku, a szkoda, bo w samym parku Fiordlands można byłoby spędzić miesiąc, albo i dłużej – to najbardziej niesamowite miejsce jakie widziałem w Nowej Zelandii.

Więcej zdjęć z tej części wycieczki możecie obejrzeć w naszej galerii na picasie.

Brak komentarzy: