sobota, 14 marca 2009

Gravity Canyon wielki powrót

Nie stało się tak, jak zapowiadałem w poprzednim poście - w sobotę nie pojechaliśmy na bungy, bo nie udało nam się wynająć samochodu. Sprawdziliśmy w Avis i Apex i wszystkie auta były zajęte. Pojechaliśmy więc z Pawłem i Drew następnego dnia, w niedzielę. Było świetnie! Co prawda na bungy skoczyli tylko Paweł i Drew - Dorota została w Melbourne i nie miałem dla kogo się popisywać ;) . Skoczyłem za to na Giant Swing - zabawa okazała się równie emocjonująca, lub nawet bardziej niż bungy. W przypadku skoku na bungy najtrudniejesze jest przełamanie się i dobrowolne rzucenie się w przepaść. W skoku na Swing moment swobodnego lotu jest dłuższy, i się to spadanie naprawdę czuje.

Tutaj jest wideo:


Dzisiaj wróciliśmy z tygodniowej wyprawy campervanem po Tasmanii - wycieczka udała się rewelacyjnie i wkrótce zamieszczę relację.

3 komentarze:

Unknown pisze...

Dejwid, jeszcze się uzależnisz od adrenaliny i po powrocie popadniesz w depresję, i będziemy musieli wymyslać ci ekscytujące zajęcia;)

A spakowani już?

Pzdr
Obuch

Dawid pisze...

Hejo! No w Polsce planuję szukać adrenaliny w małych rzeczach - zająć się szydełkowaniem i filatelistyką. Podobno te zajęcia mogą być całkiem ekscytujące.
Ciągle jeszcze nie jesteśmy spakowani - jutro wracam z Nowej Zelandii i wtedy powoli zaczniemy myśleć o powrocie :-)

Sol (Blog Włóczykijów) pisze...

Dotychczas nie szukałam żadnych blogów podróżniczych, ale autorzy jednego z nich znaleźli mój i zainspirowali mnie do poszukiwania podobnych. O dziwo znalazłam ich mnóstwo i musiałam stworzyć nową kategorię linków w blogu, by je wszystkie pomieścić… ;)

Twój blog przykuwa uwagę przepięknymi fotografiami i ogólnie fajną tematyką! :)

Blog dodałam do naszych linków (będę wdzięczna za to samo).

Pozdrawiam

Sol

http://turystycznyprzewodnik.blogspot.com/