poniedziałek, 10 listopada 2008

Wyprawa na tropikalny Queensland, część I


Wróciliśmy! Czy przywieźliśmy jakieś egzotyczne choróbsko powinno okazać się na dniach. Było fantastycznie. Mieszkając na kempingach byliśmy bardzo blisko dzikiej przyrody, poznaliśmy wspaniałych ludzi a także zdobyliśmy sporo doświadczenia, które może być przydatne na następnej wyprawie na kemping.

Wylecieliśmy około 9 rano w Zaduszki z Melbourne z lotniska Avalon - to takie lotnisko kilkadziesiąt kilometrów od Melbourne z infrastrukturą zbliżoną do lotniska w Bydgoszczy. Do Brisbane dotarliśmy po dwóch godzinach lotu. Tam odebraliśmy samochód i pierwsza wpadka. Okazało się, że jak parę dni wcześniej rezerwowałem w nocy samochód to coś mi się pomyliło i zarezerwowałem na 1go października 2009 roku. Nie wiem, jak to się stało :-) Na szczęście samochodów było pod dostatkiem i znowu dostaliśmy samochód o klasę wyższy niż ten, co zamówiliśmy w niższej cenie. Znowu Toyota Camry - uwielbiam ten samochód!


Z lotniska pojechaliśmy do parku Brisbane Forest Park oddalonego paręnaście kilometrów na zachód od Brisbane. Tam trochę pokrążyliśmy samochodem po górzystych, krętych drogach tak tylko, żeby porównać sobie z podobnie położonym w pobliżu Melbourne parkiem Dandenong, i ruszyliśmy dalej na północny wschód nad Sunshine Coast, gdzie zaplanowaliśmy pierwszy nocleg (jakieś 200 km od Brisbane).


W drodze nad Sunshine Coast

Postanowiliśmy się rozbić na jednym z campingów położonych gdzieś w Cooloola Coast (północna część Słonecznego Wybrzeża). Niestety, po wizycie w QPWS (to taka obsługa parków) w Tewantin okazało się, że wszystkie te kempingi zarządzane przez QPWS są dostępne jedynie dla samochodów z napędem na cztery koła. Szczęśliwie naszą rozmowę w biurze usłyszała pani, która nam doradziła kemping w ośrodku w którym jest zatrudniona, gdzie dotarliśmy po przeprawie promem przez rzekę.


Przeprawa promem

Kemping był naprawdę fantastyczny - dosyć dziki. Pomiędzy namiotami w nocy i rano biegały kangury (z rana obudziła mnie para kangurów parząca się tuż pod naszym namiotem :-)).

Olek, kangur i nasz profesjonalnie rozłożony namiot

Pełno było różnokolorowych ptaków i owadów.


Papuga na drzewie koło naszego namiotu

Do niedogodności zaliczyłbym prysznice, które wg. napisu działały przez minutę po wrzuceniu do nich 40 centów. Niestety nie działały :-). Pozostawała kąpiel w basenie - na kempingu był całkiem fajny odkryty basen.
Byliśmy jednymi z bardzo nielicznych ludzi na tym kempingu z samochodem osobowym - poza nami były prawie same terenówki. I niestety, okazało się, że zwiedzanie tych terenów bez samochodu z napędem na 4 koła było bardzo trudne. Pozostawało testowanie właściwości terenowych Toyoty Camry - radziła sobie całkiem nieźle :-). Niestety, z braku samochodu 4x4 nie zwiedziliśmy Fraser Island - atrakcji, którą bardzo chcieliśmy obejrzeć. Jest to największa na świecie piaskowa wyspa.


Toyota Camry z dala od szosy


Większość ciekawych miejsc w okolicy była niestety dostępna tylko dla samochodów terenowych... lub czasami na piechotę. Daleko amator jazdy terenówką po plaży

Po dwóch dniach spędzonych na Słonecznym Wybrzeżu (Sunshine Coast) postanowiliśmy wyruszyć dalej na północ, gdzieś w pobliże Wielkiej Rafy Koralowej. Ponieważ cała wyprawa była improwizowana, więc dopiero gdzieś w drodze Dorota zadecydowała, że jedziemy do miejscowości Town Of 1770.

O tym wyborze zadecydowały dwa argumenty:
  • jest to miejsce, gdzie 24 maja 1770 wylądował kapitan James Cook i się zorientował, że jest na kontynencie, na którym wcześniej żaden Europejczyk wcześniej nie był (współczesne badania pokazują, że mogło być nieco inaczej). Uświadomił biednych Aborygenów, że właśnie zostali "odkryci"
  • według przewodnika Pascala, jest to "jeden z niewielu nieskomercjalizowanych fragmentów wybrzeża Queenslandu, do których można dotrzeć zwykłym samochodem". Utwardzona droga jest tam dopiero od kilku lat. Bomba, nie?


Town of 1770 - Pomnik upamiętniający udane zejście na ląd kpt. James'a Cooka...


...I dowód, że my też tam byliśmy - to nie jest fotomontaż!

Town Of 1770 (około 250 mieszkańców) i położona 5km dalej Agnes Water (około 3000 mieszkańców) to dwie miejscowości położone na cyplu - około 600 km od Brisbane. Town of 1770 leży na wierzchołku tego cypla. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie ma żadnej osady. W Agnes Water jest jedyny sklep monopolowy w promieniu kilkudziesięciu kilometrów - taki blaszany barak stojący na budowie. Klimat jak niesamowity, dla ludzi szukających zacisznych miejsc oddalonych od cywilizacji. Podobno jest tam cudowna społeczność - poznaliśmy młodą Australijkę, która parę lat temu zdecydowała się przenieść z Melbourne właśnie do Town Of 1770.


Ten brązowy, blaszany barak to jedyny w promieniu kilkudziesięciu km monopol...


... i radość z tego, że wogóle jest

Niestety Kemping był bardziej zatłoczony niż ten na którym spaliśmy wcześniej. Może dlatego, że był mniejszy i był to jeden z bardzo nielicznych kempingów w okolicy. I znowu nasz samochód wyglądał najbiedniej... nie mówiąc o namiocie :-) Poza naszym namiotem były same camper vany i namioty wielkości małego mieszkania.


Śniadanie mistrzów na kempingu

Robi się późno - o naszym pobycie w Town Of 1770, poznanych tam niesamowitych ludziach, wyprawie na rafę, pobycie w Brisbane i dziwactwach językowych tamtejszych Australijczyków opowiem w następnym wpisie :-) Dobranoc!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Super taka wyprawa, czekam na ciąg dalszy relacji. Fajnie się Was czyta :)

Unknown pisze...

cześć, super blog, bardzo ciekawie wszytko opisane, świetne zdjęcia! czekam na dalszy ciąg i pozdrawiam:D