piątek, 31 października 2008

Wyjeżdżamy na Queensland

Jutro wyjeżdżamy na dziewięciodniową wyprawę na Queensland obejrzeć między innymi największą we wszechświecie rafę koralową (całej chyba nie zobaczymy, bo za duża). Jak nas nie zjedzą pająki, węże, komary, drapieżne meduzy, rekiny, krokodyle i co tam jest jeszcze nie wiem, to po powrocie opiszemy. Pozdrawiamy!

poniedziałek, 27 października 2008

Community Safety Day

Wczoraj wybraliśmy się z Olkiem w stronę dzielnicy Docklands, bardzo blisko naszego domu. Odbywał się tam wielki festyn z okazji Community Safety Day, co chyba można przetłumaczyć jako święto słuzb społecznych. Z tej okazji swe podwoje otworzyły karetki pogotowia, wozy strażackie i samochody policyjne - można było zwiedzać, ile dusza zapragnie. Choć impreza była raczej dla chłopców, ja też zrobiłam sobie fotę z wozem wojskowym - tylko nie wiem, jak go fachowo nazwać :)
Jakiś dziwny pojazd wojskowy
Agentka

Festyn obfitował w atrakcje. Wśród największych zdecydowanie znalazła się możliwość otrzymania "kasku Boba Budowniczego" w klasycznym żółtym kolorze. Jak miło w takim kasku zrobić sobie zdjęcie z koparką!


Bob

Atmosferę podgrzewało kilka policyjnych orkiestr grających różnego rodzaju standardy, takie jak "Mambo no 5", "My heart will go on", czy też motyw przewodni z Boba Budowniczego (postać bardzo tutaj popularna, nie tylko w naszym domu). Ten ostatni utwór spodobał się zresztą oczywiscie Olkowi najbardziej, bo kiedy juz szliśmy do domu, zawołał do orkiestry"Boba gramy panowie, no Boba" :)


Prawda, że fajna imprezka? Nasz Olek był wniebowzięty. Mi się najbardziej podobali strazacy :)



Pozdrowienia dla wszystkich fanów dużych i mniejszych pojazdów!!!


Ferrari

Hummer
Jeszcze kilka słów o samej dzielnicy Docklands - jest to bardzo nowa dzielnica wybudowana wokół przystani jachtów. Całość jest bardzo przemyślanym projektem - jest bardzo nowocześnie i nieco ekstrawagancko. Budynki są bardzo kolorowe, pokręcone, może trochę surrealistyczne. Na przykład w tym bydynku - wzór sprawia wrażenie optyczne, że linie są krzywe:

Oszustwo dla oka - wydaje się, że horyzontalne linie są krzywe

Aleee ossso chodzi? W tle pomnik kwadratowej krowy na drzewie


Chyba tylko autor wie czego to pomnik. Ale nam się podobało

Więcej zdjęć możecie zobaczyć w galerii.

wtorek, 21 października 2008

Wilsons Promontory

Nie pisaliśmy sporo czasu, bo ostatnio byliśmy strasznie zafrasowani różnymi sprawami. W sobotę, w weekend w którym obchodziliśmy urodziny Olka, musiałem pójść do pracy na kilka godzin, za co dostałem wolny dzień. Postanowiliśmy to wykorzystać i uciec gdzieś na kilka dni daleko od miasta. Wybór padł na Wilsons Promontory National Park i na szybko zorganizowaliśmy sobie rewelacyjną wycieczkę. Galerię ze zdjęciami można obejrzeć tutaj.

Wilsons Promontory jest to najdalej na południe wysunięta część kontynentalnej Australii - tutaj jest ten kawałek na mapie. To, co nas tam urzekło, to dużo bardzo fajnych szlaków pieszych, na których raz się jest nad oceanem, a za chwile na przykład jakieś 500m.n.p.m. na szczycie góry.

Plaża w pobliżu Tidal River

Młody Pavarotti nad Whisky Beach


Mount Oberon, 558 m.n.p.m

I to wszystko przy stosunkowo niskiej liczbie turystów - zdarzało nam się iść 2 godziny i nie spotkać żywej duszy, albo leżeć sobie na ogromnej, piaszczystej plaży na której byliśmy jedynymi ludźmi. Niesamowite!



Droga na Derby Saddle - pierwszych i ostatnich turystów na tym szlaku spotkaliśmy dopiero na szczycie

Lokum na czas wycieczki znaleźliśmy w gospodarstwie niedaleko miejscowości Yanakie - kilka kilometrów szutrową drogą od głównej drogi prowadzącej do parku i jakieś 15 km od wjazdu do parku. Były tam 3 domki przeznaczone dla turystów.
Sielskie lokum

Z tych domków można było dojść, przechodząc obok sadu, nad jezioro - bardzo romantyczne. W tym jeziorze raz przybywało wody, a następnego dnia ubywało (pływy jakieś, czy co) - jednego dnia po dnie jeziora udało mi się odejść kilkadziesiąt metrów od brzegu, następnego dnia woda dochodziła do samego brzegu.
Z domku niedługa droga nad jezioro prowadziła pomiędzy sadem a łąką na której pasły się krowy

Jezioro koło naszego sielskiego lokum

Ciekawostką jest, że to gospodarstwo na stronie reklamuje się jako Gey Friendly.

Olek przez całą wycieczkę był bardzo dzielny - nie marudził zbytnio nawet na szlakach oznaczonych jako Hard. Na szlaku na górę Oberon prawie doszło do tragedii - Olkowi po drodze wypadł niepostrzeżenie plastikowy Bob Budowniczy - szczęśliwie znaleźliśmy go w drodze powrotnej. Uff.
Szczęśliwie odnaleziony w drodze powrotnej Bob

Kolejnym urokiem parku jest jego bogactwo w faunę. Jadąc drogą pod wieczór musieliśmy jechać bardzo po woli, gdyż co chwilę mijaliśmy stojące tuż przy drodze Wallabies (pojęcia nie mam jak to zwierze nazywa się po polsku - to taki mniejszy kangur) i nieco dalej od drogi Emu.
Emu

W całym tak ogromnym parku jest tylko jedna sklepo-jadłodajnia - serwowane w niej są posiłki na wynos. Niestety ich spożywanie jest bardzo dyskomfortowe. Cały czas trzeba się odganiać od mew i kolorowych papug próbujących atakować posiłek. Odwrócenie na chwilę wzroku lub odrobina nieuwagi, może oznaczać stratę hamburgera lub kilku frytek lub, jak w przypadku Doroty, jabłka.
Ptactwo, które agresywnie zaatakowało nasz posiłek

To, co mi się niezbyt podoba w Australii, to brak możliwości zwiedzania terenów pozamiejskich bez samochodu. W miejsca oddalone od miast nie ma możliwości dojechania publicznym transportem. Do parku Wilsons Promontory, ani w jego okolice, nie dojeżdża żaden autobus ani pociąg. Żeby dotrzeć z Melbourne na miejsce i podróżować po parku musieliśmy wynająć samochód. Na szczęście wynajem samochodu w Australii jest relatywnie tani.
Na wycieczkę zarezerwowałem Nissana Tiidę, ale na miejscu w wypożyczalni okazało się, że nie mają samochodu tej klasy. Dostałem więc Toyotę Camry - rewelacyjne Auto! Trochę wrażenie zostało popsute po pierwszej wizycie na stacji benzynowej (prawie 10l/100km), ale przy tutejszych cenach benzyny nie jest to dużym problemem. Benzyna w Australii w przeliczeniu na złotówki kosztuje jakieś 2,7 złotych za litr :-)
Nasz środek transportu w Wilsons Promontory - Toyota Camry

Za tydzień wybieramy się na tydzień na gorący Queensland. Jak na razie wciąż nie mamy planów - lecimy samolotem do Brisbane, tam wynajęliśmy samochód, bierzemy namiot i prawdopodobnie plan będzie powstawał na bieżąco w czasie wycieczki. Mam nadzieję, że będzie przynajmniej tak fajnie jak na wycieczce do Wilsons Promontory. Więcej zdjęć znajdziecie w naszej galerii.
Tęcza, którą widzieliśmy w drodze powrotnej


czwartek, 9 października 2008

Collingwood Children's Farm


Dzisiaj z okazji drugich urodzin Olka postanowiłam wybrac się z nim na urodzinową wycieczkę i zrobić mu jakąś niespodziankę. Jakiś czas temu znalazłam w necie informację o otwartej dla dzieci farmie w pobliżu Melbourne (czy też w Melbourne, bo to dość płynne pojęcie :). Dzisiaj postanowiłam ją znaleźć, sama zbytnio nie wierząc w powodzenie tej misji. Ale o dziwo, pobłądziliśmy tylko trochę i dotarliśmy do Collingwood Children's Farm.






Olek od razu poczuł się w swoim żywiole. Kózki, kurczaczki, ptactwo wszelakie - ku mojej zgrozie wbiegał nawet między gęsi i kury (mam nadzieję, że rozumiecie powagę sytuacji:). Wąchał kwiatki, jeździł taczką, głaskał świnki morskie i był bardzo szczęśliwy. Bo trzeba wiedzieć, ze nasz Olek ma naturę przyrodnika i kocha wszystkie zwierzątka.




Nawet pluszowe, obrazkowe i żelazne.

Olek i blaszany piesek

Czyli chyba spodobała mu się ta urodzinowa niespodzianka. A imprezę z gośćmi będzie miał w sobotę. Planujemy piknik i grilla.


A teraz - Sto lat dla Olka! Hip hip! :))))))))))

wtorek, 7 października 2008

Blog Jurków

Hej, dzisiaj tylko tak informacyjnie. Nasi serdeczni przyjaciele Ania i Paweł (aka Jurek), znani także jako Jurki, rozpoczęli swoją długą wyprawę do Nepalu. Ich przygody można śledzić na blogu http://jurki.elk.pl. Gorąco polecamy!
Od lewej: Misiek, Dorota, śpiący Dziodzio, Jurek i Ania

Druga informacja jest taka, że ostatnio oglądaliśmy nowego Indiana Jones. Polecenie tego filmu, nawet komuś kogo się nie lubi, byłoby sadyzmem... więc nie polecamy tego filmu nikomu.

poniedziałek, 6 października 2008

Nowy rowerek Olka

Ponieważ zblizają się drugie urodziny Olka, postanowilismy spełnić jego marzenie i kupić mu trzykolowy rowerek. Taki rowerek po angielsku nazywa się tricycle :) Nie ma tu sensu pisać, ile kosztował rowerek, z całą pewnością szczęście Olka jest bezcenne. Do rowerka obowiązkowo musiał być dokupiony kask (w Australii surowo przestrzegany jest obowiązek jazdy w kaskach) i nasz malec mógł ruszać w świat!
Pierwsza jazda

Swoją pierwszą trasę odbył w Royal Botanic Garden, gdzie wybraliśmy się wczoraj po południu. Mieliśmy zaskakujące szczęście, bo w tym wielkim parku, w wielkim mieście, w którym znamy pewnie ze 20 osób :) spotkaliśmy Mateusza z Zuzią. Zuzce tez spodobał się rowerek.

Zdjęcie zrobił Olek :)

Korzystając z okazji weszliśmy też na Shrine of Remambrance - budowla ta jest pomnikiem ku czci ofiar I Wojny Światowej. Z jej szczytu rozlega się widok na Melbourne i z każdej strony widok jest inny!


Rózne oblicza Melbourne

I ja :)

Wczoraj natomiast, korzystając z tego, że znów zrobiło się ładnie, ale jeszcze nie za ładnie, pojechaliśmy znów do Upper Ferntree Gully, by pospacerować sobie po Danendong Ranges. Znów wędrowaliśmy przez nasz ulubiony busz.


Podeszliśmy spory kawałek w górę, zostawiając wózek u podnóża (potem Dawid musiał po niego kawałek wrócić). Olek nawet sporą część trasy przeszedł na swoich nóżkach, zbierając pochwały od napotkanych turystów ...


...i rodziców :)

Więcej zdjęć z parku Dandenong jest dostępnych w naszej galerii.


Po wycieczce czuł się zdecydowanie najlepiej z nas i wyciągnął jeszcze padniętych rodziców oczywiście na rowerek. A jak znudziła go jazda, gadał z oposami, które licznie zamieszkują tutejsze parki ("hello oposek", "tu oposek masz nosek", "bye bye oposek":).
Acha, wczoraj przestawiliśmy zegarki. Teraz róznica czasu między nami a Polską wynosi 9 godzin.
A na przyszłą sobotę planujemy świętowanie Olka drugich urodzin.

piątek, 3 października 2008

Koń do mnie powiedział 'You're hot!'

W zasadzie to był pegaz, a jeszcze dokładniej aktorka przebrana za pegaza. Ale w moim wieku taki komplement nawet z paszczy konia cieszy. A tak poważnie, to chciałem wszystkich czytelników przeprosić za zaniedbanie przez ostatni czas bloga. Nie potrafię podać powodów, czemu tak się stało... Sorki szczególne dla Obuszków i Dziodziów, co to za pośrednictwem Edyty i Łukcia o kolejne wpisy się upominali. Swoją drogą, Łukcio, jak Ty w małżeństwie znajdujesz czas, żeby jeszcze blogi czytać?!

Ale wracając do tego konia - jakiś czas temu wyszliśmy na rodzinny spacer. Dorotka stęskniła się za muzyką na żywo, więc weszliśmy na piwo do lokalu na Federation Square, gdzie w soboty co tydzień gra jakiś zespół - przeważają bluesowe klimaty. Federation Square to taki plac w centrum Melbourne -ośrodek kultury popularnej.
Federation Square

Często tam się odbywają festyny związane z dniem jakiegoś kraju - akurat trafiliśmy na dzień Malty. Jest tam sporo przestrzeni zorganizowanej na różnego rodzaju muzea, aule, na placu często występują artyści uliczni (tzw. performerzy). Budynki to moim zdaniem arcydzieło architektoniczne - taki sen szalonego architekta. Powykręcane, nigdzie nie udało mi się znaleźć kąta prostego. Są tam różnego rodzaju wystawy - na przykład jakiś czas temu byłem tam na wystawie Game On poświęconej grom komputerowym - od najstarszych po zupełnie najnowsze.

Będąc na koncercie Dorotka przypomniała sobie, że tego dnia ma się tam w jednym z budynków odbyć przedstawienie dla dzieci - postanowiliśmy na nie pójść. Olek był wniebowzięty! Prawie dwie godziny późnym wieczorem przesiedział obserwując uważnie scenę.
Przedstawienie, które zachwyciło Olka

Właśnie z tej sceny aktorka (swoją drogą bardzo fajna :-) ) przebrana za pegaza krzyknęła do mnie, że jestem hot... cokolwiek miała na myśli.

Lato tutaj nadchodzi wielkimi krokami - czasem upał staje się dokuczliwy. Szczególnie, kiedy muszę być ubrany w strój oficjalny. Jedna z rzeczy, które mi się tutaj podobają najbardziej, to obiady jedzone na trawie w parku. Pracuję w pobliżu kilku parków i zwykle chodzimy do dwóch z nich. Czasem na takie obiady umawiam się z Dorotą i Olkiem.
Godzinna przerwa na Lunch w Carlton Gardens

Dorotka z Olkiem czas kiedy ja jestem w pracy poświęcają na zwiedzanie Melbourne. Jednym z ulubionych miejsc ich wycieczek jest morze. Dzisiaj w czasie spaceru z na plaży w St. Kilda, niestety, sześcioosobową wyprawę (Zuzia, Lia, Olek, Ludwika, Nicole i Dorotka) dopadł deszcz.
Olek dzielnie znosi wiatr

Olek, Lia i Zuzia

Na szczęście zwykle mają więcej szczęścia :-)
Plaża w Wiliams Town

Niestety, sobota zapowiada się deszczowo, więc na jutro nie zaplanowaliśmy żadnej wycieczki. Trudno, pójdziemy poszukać prezentu dla Olka, bo za tydzień obchodzi drugie urodziny. Niecierpliwie odliczam dni do listopada - wtedy mam zaplanowany kolejny urlop, który planujemy spędzić w Queensland.